poniedziałek, grudnia 30, 2013

Nie ma to jak rodzinka

Dużo się pisze ostatnio o strasznym upadku rodziny. Wszyscy opłakują utratę tej wyjątkowej instytucji społecznej jaką była tradycyjna rodzina. Taka prawdziwa wielopokoleniowa, gdzie pod jednym dachem żyli sobie beztrosko dziadkowie, rodzice i dzieci. Wszyscy zadowoleni z tego wspólnego życia, mili, kochający i wzajemnie sobie pomagający. Babcie zajmują się dziećmi, dziadkowie coś tam innego pożytecznego robią, a jak nie to przynajmniej nie przeszkadzają. Mama oczywiście jak się należy w kuchni i tak ogólnie dba o dom. Tata robi za głowę domu i to chyba wystarczy. A wokół nich gromadka zadbanych, grzecznych i bardzo szczęśliwych dzieci. Takie były te nasze tradycyjne rodziny, wspaniałe, żyjące w dobroci i harmonii, no i szczęściu codziennym. 

Wszyscy tęsknią nadal bardzo do tej rodzinnej sielanki. Każdy chciałby żyć w takiej bajkowej rodzinie, które ostatnio można już tylko podziwiać w przesłodzonych serialach. Ale jakoś już nie wychodzi. Złe moce się uwzięły na rodzinę i zniszczyły te rodzinne więzi. Ludzie nadal chcieliby, ale złe im nie daje.

Różnie mówią o tym złym. A że to demokracja, równouprawnienie, czy nawet może feminizm. Albo jak ostatnio wychodzi na to, że gender i marksizm są za to odpowiedzialne.

Więc wszyscy kochający rodzinę i nasze dzieci muszą to zło z całą stanowczością zwalczać. Tylko tak możemy uratować naszą tradycyjną rodzinę.

A może jednak przyczyna tej dla rodziny niekorzystnej sytuacji leży gdzie indziej? 

Może tak naprawdę rozkład rodziny nastąpił od wewnątrz?

Może ta rodzina nigdy nie była taka sielska i anielska jak nam się wmawia? 

Tak, ta tradycyjna rodzina nigdy nie była idealna. Była dobrą formą przetrwania w czasach, gdy mało kto dawał sobie radę samemu. Szczególnie dla kobiet absolutnie zależnych finasowo nie było wtedy innych rozwiązań. Kobiety tolerowały rodzinny układ, bo nie miały innego wyjścia. Przemoc byla codzienna, dzieci były wychowywane surowo - "dzieci i ryby głosu nie mają" -, kary za to były uznanym środkiem wychowawczym. Seksualne wykorzystywanie kobiet i dzieci też nie było rzadkością. To wszystko dziąło się w rodzinie, ale o tym nie mówiono. Na zewnątrz prezentowano dobrą, kochającą się rodzinę.

To właśnie te wszystkie wewnętrzne rodzinne niesprawiedliwości i niechciane zależności rozsadzają rodzinę. Kto tylko może się finansowo uniezależnić odchodzi od takiej rodziny.  Im szybciej tym lepiej dla niego. A dzisiaj jest to dla wielu na szczęście już możliwe.

Jest jeszcze jeden olbrzymi, naprawdę wielki problem polskich rodzin. To szalenie powszechne pijaństwo. W polskich rodzinach pije się nagminnie. Wódka jest prawie zawsze na stole. Ojcowie biednych rodzin przepijają ostatnie pieniądze. Bieda i może poczucie winy - chciałbym aby tak było - wzmaga agresję. Pijany ojciec bije żonę i dzieci ot tak bez powodu. No może, bo musi komuś za te swoje krzywdy przyłożyć. Jeszcze dziś pamiętam przerażenie moich niektórych podwórkowych kolegów, kiedy wieczerem dostrzegli pijanego ojca wracającego do domu. Chowali się po kątach, aby tylko ich nie zabaczył.  

Pijaństwo to ostateczna pułapka, spirala do nikąd. Wiele rodziń codziennie spada powoli w otchłań przemocy, biedy i beznadzieji.

Tak żyje wiele, bardzo wiele polskich rodzin. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt o tym nie mówi. I nikt nie robi z tego problemu, no bo to przecież dobra rodzina.

Ciekawie o tym problemie napisał Wojciech Łazarowicz w natemat.pl

http://wojciechlazarowicz.natemat.pl/86827,gender-biskupi-i-cyklisci



Sent from Evernote

wtorek, grudnia 24, 2013

Święta Bożego narodzenia czy może świętowanie odrodzenia Słońca?



Jako niewierzący miałem zawsze spore kłopoty z tymi świętami. No bo praktycznie rzecz biorąc to bardzo miłe i pogodne święto rodzinne. Przynajmniej raz w roku całe rodziny zasiadają wspólnie do świątecznego stołu, wspominają i cieszą się z bycia razem. Wyjątkowość tych dni podkreślają te specjalnie na ten dzień przygotowane potrawy i olbrzymia ilość różnorakich smakołyków. No i te wspaniałe prezenty, z których jakże cieszą się dzieci.

Pomimo tego rodzinnego charakteru tych świąt nie sposób oderwać je całkiem od tradycji chrześciańskiej, która nadaje tym świętom znaczące piętno. W świątecznym rytuale pełno jest elementów chrześciańskich, które niewątpliwie nadają tym kilku wyjątkowym dniom w roku pewnego swoistego uroku. Więc może należy zaakceptować te religijne rytuały tak jak to robimy z różnymi ludowymi zwyczajami? Ludowe zwyczaje po prostu lubimy, bo są kolorowe i wprowadzają urozmaicenie w nasze życie. Lubimy je i nie pytamy ile rozsądku leży u ich podstaw. Po za tą chwilą, w której z nich korzystamy, ignorujemy je zupełnie i absolutnie nie traktujemy poważnie.

Niestety z rytuałami chrześciańskimi czy katolickimi sprawa nie jest tak prosta. Wpływ tej religii na współczesne społeczeństwo jest ciągle jeszcze zbyt wielki, aby je ignorować w codziennym życiu. Nieustająca indokrynacja próbuje dotrzeć do nas wszelkimi sposobami. Takie upowszechnienie i akceptacja religijnych rytuałów oznacza w pewnym sensie niebezpośrednie, ale jednak w pewnym stopniu potwierdzenie chrześciańskich doktryn na temat narodzin Jezusa. Doktryn, którym w najlepszym przypadku brak historycznego potwierdzenia, a często są wręcz historycznie sprzeczne ze znanymi i uznanymi faktami. 

Otóż przyjmując jako przekaz historyczny fakty z ewangelli - a wiemy, że ewangelie zostały napisane dużo później a ich celem nie był przekaz historyczny, ale prezentacja pewnej interpretacji religijnej - data urodzin Jezusa jest bardzo dyskusyjna. Różne ewangelie wspominają pewien kontekst historyczny jak na przykład spis ludności (prawdopodobnie w roku 6 n.e.), czy panowanie króla Herodesa (zmarł w roku 4 p.n.e.). Jak widać żadne z tych historycznych faktów nie pozwalają nam datować urodzenia Jezusa w roku zerowym. 

A czy na pewno Jezus urodził się 25 grudnia? Otóż pierwsza wzmianka o tym pochodzi z roku 354 n.e. . Tak się ciekawie składa, że 25 grudnia był już w czasach antycznych bardzo ważnym świętem odradzania się Słońca. W ten dzień oddawano cześć Bogu Słońca w jego najprzeróżniejszych inkarnacjach, jak na ten przykład Mitra czy Jul, i jego ponownym narodzinom. W Rzymie święto to zaczynało się kilka dni przed 25 grudniem i miało nazwę Saturnalia. Ludzie cieszyli się wspólnie na ulicach miasta, dawali sobie prezenty i zapalali świece. 

Czy nie brzmi to bardzo znajomo, nieprawdaż? Wiele wskazuje, że chrześcianie "podczepili" się pod te pogańskie, jak byśmy je dzisiaj określili, święto i przejeli wiele z tamtych pogańskich zwyczajów. 

Może więc czas powrócić do świąt odrodzenia Słońca? ;)

A może już czas najwyższy, zachowując piękny wielotysiącletni  zwyczaj świętowania o tej porze roku, odrzucić wszelką religijną otoczkę tego święta i cieszyć się z tego, że tak szalenie dużo więcej wiemy i o słońcu i wszelkich innych zajwiskach, do których wyjaśnienia jeszcze niedawno potrzeba było fatygować Boga.

W tym sensie życzę wszystkim zaglądającym na tego bloga wesołych, rodzinnych świąt!



Sent from Evernote

niedziela, grudnia 15, 2013

Ważne, a mniej ważne

Jakiś czas temu słyszałem wywiad ze znanym fizykiem polskim, niestety zapomniałem jego nazwisko. Otóż na marginesie dyskusji o przyszłych źródłach energii przedstawił on takie bardziej strategiczne widzenie świata, omawiając krótko aktualnie największe, jego zdaniem, wyzwania przed którymi stoi ludzkość. Obok dosyć oczywistego, też z uwagii na temat audycji, problemu zapewnienia energii na nieustannie wzrastające nasze potrzeby, umieścił on na tej liście jeszcze dwa inne problemy do rozwiązania. Na drugim miejscu znalazł się problem długowieczności i opanowanie z tym związanych chorób. A na trzecim o dziwo problem nadmiaru, łagodnie mówiąc, informacji.

Te dwa pierwsze wyzwania są dosyć oczywiste i zapewne większość się z nimi zgodzi. Natomiast problem zalewu informacją to zupełnie niespodziewana nominacja, chociaż rozumiem jej istotę. Raczej jednak spodziewałbym się czegoś bardziej klasycznego, jak na przykład zwalczanie głodu na ziemi, czy problem demograficzny, czy też globalne ocieplenie. Fizyk jednak uznał zaśmiecenie naszych umysłów bezwartościową informacją za jeden z trzech największych problemów ludzkości.

Osobiście bardzo lubię takie podejście strategiczne, tę zdolność spojrzenia na sytuację z innej perspektywy. To duża sztuka oderwać się od tysiąca aktualnych drobnych problemów i ustalić prioritety. 

Inny przykład takiego strategiczneog myślenia znalazłem właśnie w przedmowie do książki Karla Poppera "w poszukiwaniu lepszego świata". Popper pisze o dwóch rzeczach, które nam w Europie udało się polepszyć. Jedna to zlikwidowanie skrajnej biedy, która jeszcze w czasach jego młodości, czyli na początku dwudziestego wieku, była zjawiskiem masowym. Drugim ulepszeniem, zdaniem Poppera, jest nasz system prawny. Po pierwsze zrezygnowaliśmy z drakońskich kar sądząc, że dzięki temu zmiejszy się liczba przestępstw. Wprawdzie przestępstwa nie zanikły, a jednak po mimo to nie wróciliśmy do brutalengo karania. Poza tym w ostatnim czasie nasze społeczeństwa zapewniły każdemu pełnię praw i obronę przed  niesprawiedliwym osądzeniem. Popper pisze, że ten nowy system prawny przybliża nas do maksymy Sokratesa "lepiej jest cierpieć zło niż je samemu czynić".

Ja dodam od siebie, że zmienił się też radykalnie nasz stosunek do bicia dzieci. Jeszcze nie tak dawno sadystycznie bicie dzieci, często bez konrektnego ich zawinienia, było na porządku dziennym. Uważano, że bicie kszałtuje charakter, a ile tych charakterów zniszczono przy tym kompletnie! Bito dzieci w rodzinach wszystkich klas społecznych, w szkole  i internatach. Ten system produkował samych psychopotów, nienawidzących innych ludzi. Może te młode pokolenia wychowane bez bicia, będą psychicznie stabilniejsze.

piątek, grudnia 06, 2013

Wiedeń w świątecznym nastroju

Sezon adentowy już w całej pełni. We Wiedniu na prawie każdym placyku jest pojawił się adwentowy rynek. Można kupić coś co nikt nie potrzebuje, napić się punchu czy gluehwein (gorące wino z przyprawami), czy zjeść jakiś tutejszy smakołyk. Mnóstwo Autokarów przywozi zwiedzających z bliższych czy dalszych z okolic, również Chech, Słowacji czy Węgier. Jest więc mnóstow ludzi, kolorowo i dobry nastrój. W niedzielę odwiedziliśmy taki adwentowy rynek przed ratuszem, a parę minut dalej są dwa równie fajne na Freyung i Am Hof.






niedziela, listopada 03, 2013

Odkrywcy czy stwórcy

Ostatnio słyszałem wywiad z naukowcem, który opowiadał o biologii syntetycznej. Biologia syntetyczna będzie tworzyć nowe, sztuczne życie, a dokładniej (definicja z Wikipedi):

Biologia syntetyczna – dyscyplina naukowa stanowiąca połączenie biologii molekularnej i inżynierii, której celem jest projektowanie i tworzenie sztucznych systemów biologicznych wzorowanych na naturalnych. W odróżnieniu od klasycznej inżynierii genetycznejbiologia syntetyczna kładzie duży nacisk na racjonalne projektowanie nowych systemów oraz intensywne wykorzystanie technik modelowania matematycznego w celu przewidzenia zachowania się układu oraz optymalizacji jego działania.

Otóż ten naukowiec podkreślał, że naukowcy pracujący w tej dziedzinie to nie są już odkrywcy ale stwórcy. Oni nie odkrywają tego co istnieje tylko tworzą coś nowego, coś czego dotychczas nie było. Oni chcą tworzyć nowe życie.

Ja myślę, że w każdej dziedzinie wiedzy naukowcy zajmują się odkrywaniem, a tworzenie to zadanie dla inżynierów. I nie ma przy tym znaczenia czy inżynierowie tworzą nowe przestrzenie, czy nowe technologie, czy sztuczną inteligencję czy też sztuczne życie. Chociaż oczywiście sztuczne życie to coś szczególnego, tak to coś bardzo wyjątkowego.

Powrót do średniowiecza

Niedawno przeczytałem wywiad z Romanem Polańskim. Polański wspominał z rozrzewnieniem - kto z jego pokolenia tego nie robi - stare, dobre lata sześdziesiąte. Lata dużych zmian kulturowych i społecznych. Lata w których wielu sądziło, że to początek dalszych zmian i koniec konserwatyzmu. Dzisiaj niestety mamy powrót do średniowiecza, mówi Polański. Pomimo wielkiego postępu nauki, pomimo dużych zmian społecznych przez naukę wywołanych większość społeczeństwa nadal wierzy w stare, dawno już przez naukę obalone prawdy. Wydaje się, że ten wspaniały rozwój dostrzega tylko bardzo wąska grupa społeczna.

Ja też jestem zaskoczony tym powrotem konserwatyzmu i wzrastającą religijnością. Wzrasta religijność, ludzie nadal wierzą w dawne dogmaty. Wzrasta jednocześnie zabobon, ludzie zamiast pójść do psychologa latają do egzorcysty i to jest popierane przez kościół! A tam gdzie religia jest w odwrocie kwitną jakieś bardzo podejrzane wiary w gusła, duchy i czary. Niedawno w austryjackiej telewizji widziałem program, w którym pewna pani twierdziła, że potrafi rozmawiać z duchami zmarłych. Z całą powagą opowiadała o tych jej kontaktach z duchami, a spora publiczność wysłuchiwała tych bzdur. Teraz już wiem, że jeśli dusza nie wykonała jeszcze swych zadań na ziemi, to nawet jak ciało słabe i umiera, to dusza wróci aby wykonać to co sobie zamierzyła. To są ci wszyscy co umarli i rzekomo wracają do życia. Co za bzdury. Dlaczego, pytam, publiczna telewizja zaprasza taką oszustkę, a nie naukowca, który opowie o cudach kosmosu czy cudownych możliwościach jakie daje nam genetyka? To skandal, że publiczna telewizja popiera zabobon.

Przecież to już chyba 450 lat minęło, gdy pierwsi oświeceniowi naukowcy zakwestionowali z narażeniem własnego życia wtedy jeszcze absolutnie niepodważalne religijne prawdy o świecie. To odrzucenie dogmatów kościelnych otworzyło nam drogę do poznania, na bazie naukowych terorii potwierdzanych eksperymentalnie. Jakże dzięki tym odważnym ludziom oświęcenia zmieniło się nasze rozumienie świata i jak bardzo jest ono inne niż ówczesny, a również dzisiejszy dogmat kościelny czy biblijny. Te w oświeceniu zapoczątkowane zmiany w rozumieniu świata są coraz szybsze, a genetyka i inżynieria genetyczna to początek rewolucji o wprost niewyobrażalnych skutkach. Nauka obaliła i nadal obala mnówstwo dogmatów kościelnych, a nawet samą podstawę tych dogmatów jaką jest biblia. Naukowa analiza lingwistyczna i historyczna pokazuje, że biblia była napisana dużo później niż przyjmowano, była napisana przez różnych autorów i korygowana wielokrotnie. Czy to stworzone około tysiąc siedemset lat temu przez ludzi pismo może nas nadal prowadzić przez ten całkiem inny świat? Czy rozwiązania, które były dobre dwa tysiące lat temu są właściwym sposobem na wyzwania dzisiejszego świata? Moim zdaniem nie. 

Tak naprawdę to nauka czyni już dzisiaj prawdziwe cuda - bo to co jest dzisiaj dzięki nauce możliwe, to jeszcze niedawno wszyscy uznaliby za cud - i cudów będzie coraz więcej. To nimi powinniśmy się ekscytować, a nie tymi domniemanymi. 

Nasze czasy są fascynujące i wymagają nowych rozwiązań. Postępu nie da się zatrzymać, a prawdy z przed dwu tysięcy lat nie pomogą nam we właściwym rozumieniu świata i decydowaniu o dalszej drodze. 

niedziela, września 01, 2013

Cyfrowa prenumerata

Właśnie zaprenumerowałem Newsweek cyfrowo, Najpierw na trzy miesiące, na próbę.

Newsweek na Ipada korzysta z mechanizmów Apple i prenumerowanie jest wyjątkowo łatwe. Po kliknieciu na prenumeratę na stronie Newsweeka przekierowano mnie do Appstore, gdzie ptwierdziłem zakup. Już po minucie mogłem czytać najnowsze wydanie Newsweeka w Ipadowej applikacji. Tę aplikację znam, bo prenumeruję niemieckie czasopismo komputerowe "Computer Technik". Ono używa tej samej aplikacji. Mogę szybko przeglądać poszczególne artykuły albo je czytać w całości. Dzięki temu dosyć szybko mam orientację o tym co mnie zaciekawi w tym czasopiśmie i nie muszę się przedzierać przez tony reklam, aby dotrzeć do interesującego artykułu.

Długo zwlekałem z tą prenumeratą. Bo tak naprawdę, to nie mam ochoty czytać Newsweeka czy innej gazety od początku do końca. Dużo chętniej przeczytałbym wybrane artykuły z Newsweeka i innych gazet, aby mieć dużo większy przegląd poglądów. Chętnie też zapłaciłbym za przeczytanie tych artykułów jakąś tam drobną opłatę. Niestety takich rozwiązań jeszcze nie ma, albo nie są mi znane. Wię nie pozostało mi nic innego jak zaprenumerować Newsweeka.

wtorek, sierpnia 20, 2013

Czytnik blogów

Kilka lat używałem do czytania blogów Reader Googla. Było to urządzenie dosyć proste i niezawodne. Byłem z niego zadowolony aż do czasu kiedy kupiłem Ipada. Na Ipadzie Reader to już nie było to, więc zastąpiłem go Flipboardem. Byłem naprawdę zachwycony Flipboardem, jego wizualnym przedstawieniem treści. W tle używałem jednak nadal Readera do grupowania tematycznego podobnych blogów. Flipboard pokazywał mi z kolei te treści bardzo ładnie.

Niestety niedawno Google zdecydował aby zamknąć serwis Readera. Mogłem oczywiście przejąć interesujące mnie blogi bezpośrednio do Flipboarda, ale niestety tylko pojedynczo. To główna wada Flipboarda, że nie potrafi grupować tematycznie blogów.

Rozejrzałem się więc za jakimś innym czytnikiem blogów i znalazłem Feedly. Wygląda na to, że Feedly to dosyć dobra alternatywa dla Filpboarda. Główne atuty Feedly to właśnie jego zdolność do grupowania tematycznego blogów. W takiej grupie można przejrzeć wiele blogów jednocześnie bez konieczności wskakiwania w każdy w blogów osobno.

Drugą bardzo sympatyczną funkcją Feedly jest możliwość przesyłania pełnej zawartości postów przez Email, co jest z pewnością fajniejsze niż przesłanie samego linka na posta.

Pewna słabość Feedly to brak możliwości podłączenia do Twittera czy Facebooka. Pomimo to polubiłem to narzędzie i używam je coraz częściej.

niedziela, sierpnia 18, 2013

Hipoteza Stwórcy

Jednego razu słynny matematyk i fizyk francuski Pierre-Simon Laplace przedstawił Nopoleonowi jedno ze swoich epokowych dzieł, w którym wyjaśnił prawa rządące wszechświatem. Napeolon ze zdumieniem zapytał - "Jak to, Pan napisał książkę o wszechświecie i ani razu nie wspomniał o jego Stwórcy?". Laplace odpowiedział krótko "Nie potrzebowałem takiej hipotezy".

Ta rozmowa odbyła się przeszło dwieście lat temu. Laplace należał wtedy na pewno do nielicznych, którzy tak myśleli a na dodatek odważali się mówić o tym otwarcie.

A jak jest teraz? Czy nadal ta hipoteza Stwórcy jest potrzebna w wyjaśnianiu tejemnic wszechświata i również naszego bardziej codzienngo świata? Czy wystarczy nam nauka aby odpowiedzieć na większość pytań?

Lektura codziennej prasy dostarcza niestety aż w nadmiarze przykładów na duże zapotrzebowanie na Stwórcę i to szczególnie w tej ludowej formie, o czym masowe uzdrowienia na stadionach dobitnie świadczą.

Zaintersowanym innymi hiptezami polecam dobrą książkę Lawrence Krauss po tytułem "A Universe from Nothing"<http://en.wikipedia.org/wiki/A_Universe_from_Nothing>.

PS. Żenująco mało jest informacji o Laplace na polskiej Wikipedii. Dlatego polecam angielską wersję http://en.wikipedia.org/wiki/Pierre-Simon_Laplace

środa, sierpnia 14, 2013

Hoser o 'cudzie nad Wisłą': 'Objawiła się Maryja i wywołała popłoch w Armii Czerwonej. I jest to udokumentowane'

A to bardzo ciekawe. Rozumien, że logika jest tu taka. że jak się naród solidnie pomodli, to każdemu nieszczęściu można zapobiec.
Czyli z tego wynika, że naród nie modlił się wystarczająco mocno kiedy hitlerowcy mordowali bezkarnie bezbronnych ludzi. Gdyby modlili się gorliwie, to Matka Boska wprawiłaby w trwogę niemieckich czołgistów, którzy wtedy na pewno zawróciliby i ruszyli na Berlin.
Również w czasach dawniejszych, gdy Europę nawiedzały epidemie dżumy, ospy czy innej choroby, jest oczywiste, że można było tego uniknąć. Wystarczyło tylko gorliwiej się modlić. Bzdury opowiadają ci, którzy twierdzą, że przyczyną tych epidemii był brak kanalizacji i katastrofalny stan higieny. Nie, przyczyną był brak modlitwy.
Żyjąc lat wiele w PRLu zawsze zastanawialiśmy się, czy rządzący komuniści naprawdę wierzą w te bzdury, które próbowali nam wmówić, czy tylko cynicznie opowiadali to co było dla nich korzystne. Do dzisiaj nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale komuniści to już na szczęście historia. Dzisiaj natomiast chciałbym wiedzieć czy hierarchowie kościoła naprawdę wierzą w te gusła?


Update 20 Sierpień 2013
Zauważyłem w Newsweeku, że Tomasz Lis również skomentował tę wypowiedź arcybiskupa w podobny sposób, ale oczywiście dużo obszerniej. Lis wskazał na jeszcze inny ciekawy aspekt takiej postawy. Otóż przyjęcie, że wszystkie pozytywne jak i negatywne wydarzenia są wynikiem Boskiej interwencji zwalnia nas z wszelakiej odpowiedzialności za to co nam się nie udało. Również nasze sukcesy nie są naszą zasługą, tylko zdarzają się z Boskiej woli. Lis pisze:

Ta specyficzna historiozofia zakłada oczywiście, że Polacy nie są obywatelami, ludźmi dojrzałymi i odpowiedzialnymi, którym czasem się udaje, a czasem nie, lecz są dziatwą, stadem owiec, o których życiu decydują kaprysy losu. Koncepcja stada owiec nie jest oczywiście przypadkowa. Obywatele, posługując się rozumem, dokonują świadomych wyborów, czym zyskują podmiotowość. Stado potrzebuje zaś pasterza, który wskaże jedynie właściwą drogę i w obranym przez siebie kierunku poprowadzi.



niedziela, sierpnia 04, 2013

Mobilna Produktywność

Od wielu już lat pracuję nad moją produktywnością. To znaczy mam takie fazy aktywności na tym polu przerywane niestety dużo dłuższymi okresami bierności. W tych aktywnych fazach czytam mnóstwo mądrych porad jak być bardziej produktywnym i próbuje zorganizawać mój czas w sposób optymalny.

Moje zainteresowanie organizacją czasu rozpoczęło się jeszcze w czasach przed-komputerowych, gdy ogranizacja zadań i terminów odbywała się na papierze. Wtedy to kupowałem takie bardzo skomplikowane notesy do zarządzania czasem, zwane elegancko Time Management System lub Time Manager. Ładne były te notesy, te droższe były oprawione w dobrą skórę i miały takie specjalne karteczki z systemen do zarządzania terminami, kontaktami, zadaniami i notatkami. Te karteczki to były takie fajne formularze, dzięki którym można było zanotować wszystkie dla danego zadania czy terminu ważne fakty. Formularze można było dokupywać, ale były oczywiście strasznie drogie.

Papierowe notesy to była jedno z pierwszych praktycznych zastosowań pewnych koncepcji systemu zarządzania czasem. To znaczy niejako poza tym notesem był dobrze przemyślany system, a notes był narzędziem pomocniczym tego systemu. Systemy te twierdziły i twierdzą tak nadal, że dzięki nim nasza produktywność wzrośnie o ileś tam procent. Kupowałem więc te notesy chociaż były dosyć drogie i próbowałem stosować się do tego systemu. Jednak zawsze po pewnym czasie traciłem cierpliwość i przestawałem je używać. Bo stosowanie się do takiego systemu jest przynajmiej na początku dosyć pracochłonne.

Później pojawił się Outlook i wraz z nim cyfrowe możliwości dobrego zarządzania czasem. Oczywiście, że od razu znowu zacząłem szukać właściwej dla mnie metody na bazie Outlooka. Przerobiłem system Eisenhowera sortowania zadań na czery kupki z zależności od ich ważności i pilności. Później odkryłem metodę "Get Things Done" (GDT), której pozostałem wierny do dzisiaj. Outlook pozwalał dosyć dobrze modelować zarządzanie czasem w dowolnej metodzie. Zdefiniowałem w Outlooku sporą ilość kategorii i przy ich pomocy definiowałem rodzaj zadań i ich kolejność wykonywania.

Dosyć długo używałem Outlooka do zarządzania czasem. Jednym z problemów był dla mnie fakt, że po pewnym czasie w moim systemie zarządzania było zbyt dużo zadań, niekiedy nawet przeszło 300. Wtedy to traciłem zupełnie orientację i ostatecznie przestawałem używać ten system. To oczywiście nie wina Outlooka tylko mojej potrzeby zarządzania praktycznie wszystkimi zadaniami (nie tylko moimi ale też tymi delegowanymi) i ideami. Ten reżim centralnego zarządzania wszystkimi zadaniami jest też głównym wymogiem chyba wszystkich systemów zarządzania czasem, a GDT traktuje tę kwestię jako absolutnie nadrzędną. Zadania i idee zbierały się w moim systemie niestety dużo szybciej niż byłem w stanie je zrealizować. Przede wszystkim te zadania przekazane innym trwały w systemie i nijak nie mogłem doczekać się ich realizacji.

Natłok zadań, które nie znikają, to nie tylko cecha mojego systemu zarządzania. Ten sam fenomen obserwowałem w dużej ilości projektów czy innych grup roboczych. Zawsze zaczynaliśmy na początku gorliwie notować wszystkie zadania. Przy następnym spotkaniu omawialiśmy zadania z poprzedniego spotkania, które w swej większości nie były zrealizowane. Do tej listy dochodziły zadania z aktualnego spotkania. I tak lista ta rosła bardzo szybko, a spotkania projektowe prawie w całości poświęcone były omówieniu tych nie wykonanych zadań. Wydaje mi sie, że jedynym rozwiązaniem jest po prostu skoncentorwanie się na zadaniach naprawdę ważnych i ignorowanie drobnych. Nie jest to jednak łatwe, bo mamy pewną skłonność do perfektionizmu, a jak już zadanie trafi do systemu zarządzania, to niełatwo jest je usunąć.

Problem z Outlookiem rozpoczął się, gdy pojawiły się smartphony i tablety. Ja chciałem mieć listę moich zadań zawsze ze mną, robić notatki, które automatycznie trafiają do mojego systemu zarządzania. Wtedy to przestałem nosić ze sobą notebook i Outlook na moim notebooku, w moim miejscu pracy, które odwiedzałem sporadycznie, przestał być rozwiązaniem optymalnym.

W tamtym czasie to przestawiłem się na "Remember The Milk". To bardzo elastyczny system zarządzania zadań, przede wszystkim dzięki możliwości definiowania dowolnej ilości tagów. Do każdego zadania można przyłączyć wiele tagów, co pozwala przyporządkować każde zadanie na bazie różnych kryteriów. "Remember The Milk" jest dostępny na wszystkich istotnych platformach jak Web, Android czy IOS. Dzięki temu można zerknąć na aktualne zadania na smartphonie, a dokładniejszą analizę przeprowadzić na tablecie czy na notebooku. Jak kto chce.

Po wielu latach stosowania i nie stosowania (tu mam na myśli przede wszystkim powód dla którego przestawałem te systemy używać) różnych systemów zarządzania myślę, że najważniejsze są trzy aspekty. Po pierwsze absolutna dysciplina nieustannego używania takiego systemu. Aby to osiągnąć trzeba codziennie sprawdzać jeszcze niewykonane zadania i ustalać nieustannie ich priorytety. To dyscyplina i konsenkwencja używania takiego systemu jest absolutnie kluczowa. Dysciplina jest dużo ale to dużo ważniejsza niż jakość systemu zarządzania czasem. Po drugie trzeba mieć odwagę wyrzucania starych zadań, które zbyt długo zalegają w tym systemie. Również eliminowanie starych, już nieaktualnych idei pomaga nam koncentrować się na tym co jest naprawdę ważne. Nie próbujmy być archiwariuszami naszych myśli. To nie jest cel takich systemów. Po trzecie może jednak nie absolutnie wszystko co jest do zrobienia musi trafić do tego systemu. Taka selekcja tego co jest naprawdę ważne jest moim zdaniem istotna, chociaż jest niezgodna z zaleceniami GTD.

Pewnym dodatkowym problemen, który mnie krępuje w swobodnym stosowaniu takich serwisów jak "Remember The Milk" czy Evernote i uzyskania optymalnej produktywności, jest uwzględnienie firmowych reguł. Konkretnie chodzi tu o zakaz magazynowania firmowych danych poza firmą. To duże ograniczenie, bo praktycznie wszystkie dobre aplikacje magazynują nasze dane w chmurce (Cloud), czyli poza firmą. I tu jest dylemat. Firmowe środki są przestarzałe i prymitywne i zupełnie niewystarczające na dzisiejsze potrzeby. W chmurce jest sporo dobrych servisów, ale ze względu na firmowe reguły nie wolno ich używać. Co robić w tej sytuacji?

Jak sobie z tym problemen radzę i jakie rozwiązanie znalazłem dla notatek opowiem w następnym notce.

sobota, lipca 20, 2013

Przypominajka

FollowUpThen to service dla zapominalskich. Jeźeli chcesz cos załatwić za na przykład trzy dni czy moźe 8 serpnia to wyślij maila do FollowUpThen. Dokładnie w określonym dniu czy godzinie dostaniesz maila. który przypomni o sprawie do załatwienia. FollowUpThen to bardzo prosty servis ale moźe być rzeczywiście poźyteczny. Gdyby zamiast przypominania równieź sam załatwił o czym przypomina to byłby naprawdę genialny. :)

http://www.degconsulting.net/2013/07/evernote-gmail-followupthen.html

niedziela, lipca 14, 2013

Współczesny Ikarus

Okazuje się, że jednak człowiek może wznieść się w powietrze jedynie dzięki sile własnych mięśni.

To naprawdę genialne, jak można dzięki inwencji i współczesnej technologii osiągnąć nieosiągalne.

Człowiekiem, który - jak pisała anglosaska prasa - pokonał grawitację i zapisał się w historii lotnictwa, jest 31-letni Todd Reichert. To on wzniósł "Atlasa" w powietrze dzięki mechanizmowi wyglądającemu jak zwykły rower<http://polskanarowery.sport.pl/msrowery/0,0.html>.

- Pokazaliśmy, jak daleko można przesunąć ograniczenia fizyczne i czego można dokonać za pomocą lekkich materiałów konstrukcyjnych - powiedział mediom Reichert.

Cały tekst: 
http://wyborcza.pl/1,75248,14273096,Wzbil_sie_w_powietrze_dzieki_sile_wlasnych_miesni_.html#TRNajCzytSST

poniedziałek, czerwca 10, 2013

Firma Better Place zbankrutowała

Firma Shai Agassiego zbankrutowała. Better Place miał piękną wizję - zastąpić samochody spalinowe elektrycznymi. Aby zwiększyć zasięg samochodów elektrycznych i uniknąć długiego czasu ładowania baterii Better Place chciała wybudować stacje wymiany baterii. Po zmianie baterii w niecałą minutę samochód mógł jechać dalej, a bateria ładuje się kilka godzin na stacji i potem znowu można ją włożyć do jakiegoś innego samochodu. Idea ciekawa ale jak widać na razie niewykonalna. Better Place niestety nie znalazł klientów na ten system stacji wymiany baterii i to nawet w tak małym kraju jak Izrael.

Electric Car Company Better Place Bankrupt, Burns Nearly $1 Billion
http://singularityhub.com/2013/06/09/electric-car-company-better-place-bankrupt-burns-nearly-1-billion/<http://flip.it/vInsg>

Shared from Singularity Hub » Feed<http://flip.it/N5jHd> on Flipboard. Download Flipboard for free here<http://flpbd.it/now>.

sobota, maja 25, 2013

Nowi twórcy życia

From Evernote:

Nowi twórcy życia

Parę dni temu świat obiegła sensacyjna wiadomość o sklonowaniu człowieka. Amerykańskim uczonym udało się stworzyć rozwijający się zarodek z DNA wziętego z komórki skóry i pozbawionej jądra komórki  jajowej. Możliwości zastosowania tego osiągnięcia mogą być przeogromme. Można produkować w ten sposób komórki macierzyste i leczyć nimi potencjalnie wszystkie ludzkie organy. Można też klonować ludzi, czyli reprodukować kopie danych ludzi. Można również troszkę zmanipulować ten pobrany DNA - aby na przykład wyeliminować potencjalne choroby genetyczne, czy patrząc dalej aby uzyskać inne pożądane cechy - i tworzyć ludzi na zamówienie. Inżynieria genetyczna poznała mechanizmy powstawania życia i jest już w stanie praktycznie dowolnie manipulować tym procesem.

A jeszcze nie tak dawno akt poczęcia owiany był absolutną tajemnicą, i to nie tylko tajemnicą alkowy, w której to do tego poczęcia dochodziło. Ludziom jeszcze chyba do połowy dwudziestego wieku brakowało wiedzy jak powstaje życie. Nic dziwnego więc, że akt poczęcia był uznany za coś cudownego, coś co nie da się wyjaśnić wtedy znanymi materialnymi prawami tego świata. Autorzy Starego Testamentu przed około dwu i pół tysiąca lat opisując ważniejsze akty poczęcia zawsze opisywali boski wpływ na sukces tego przedsięwzięcia. Zawarli w Biblii prostą wiadomość - jakby się ludzie nie starali bez boskiej pomocy nic z tego nie będzie. Kościół do dziś w pewnym sensie jest wierny tej teorii.

Okazuje się jednak, że ten boski wpływ jakby zanika. Inżynieria genetyczna oponowała proces poczęcia, do tego stopnia, że powoli staje się to zadaniem czysto inżynieryjnym. Cudowny pierwiastek nie jest już potrzebny, aby wyjaśnić i opanować ten proces.

Inżynieria genetyczna osiąga powoli status nowego twórcy życia. Jest w stanie tworzyć źycie i również kształtować je na miarę naszych wyobrażeń. Oczywiście te nowe możliwości stawiają nas przed nowymi wyzwaniami etycznymi. Zerwaliśmy, niejako teraz już w dosłownym tego słowa znaczeniu, owoc z drzewa poznania. Negatyną konsekwencją tego nie jest jednak wypędzenie z raju - a może w przenośnym sensie nawet jest, jeżeli tu na ziemii stworzymy jakieś straszne twory - a realna grożba stworzenia życia zagrażającego nam samym. 

Musimy więć wyznaczyć nowe normy etyczne i zadecydować co wolno, a co jest zakazane. Zabronienie używania tej technologii z perspektywy jej korzyści dla naszego dobra nie wydaje mi się właściwym rozwiązaniem. Moim zdaniem powinniśmy pozwolić na dalszy rozwój tej technologii, ale kontrolować jej zastosowania.



poniedziałek, maja 20, 2013

Strategiczne wyzwania ludzkości

From Evernote:

Strategiczne wyzwania ludzkości

Bardzo lubię takie dalekowzroczne spojrzenie na rzeczywistość i ukierunkowane naszych działań. Ten szalenie skomplikowany i szybko zmieniający się świat stawia nas, ludzi i również ludzkość, codziennie przed nowymi problemami. Bierzemy się rychło za ich rozwiązywanie zapominając często sprawdzić uprzednio, które z tych wyzwań są naprawdę ważne. 

Takie doświadczenia robimy również osobiście. Codziennie przychodząc do pracy bez planu odpowiadamy na maile, odbieramy telefony i robimy tysiąc różnych rzeczy, większość z których nie ma zbytniego znaczenia. To znaczy rozwiązujemy problemy, które nie są ważne z nieco bardziej długoterminowej perspektywy czasu. Tylko nieliczni, najlepiej zorganizani, na przykład ci którym udało się przez dłuższy czas stosować konsekwentnie metodę Get Things Done (GDT), unikają tego zagubienia się w małych problemach dnia codziennego tracąc z oczu to co naprawdę ważne. 

Dobrze jest czasami siąść na chwilkę i zastanowić się co jest ważne dla mnie, co jest naprawdę ważne dla mojej firmy. Mając taką konkretną - najlepiej spisaną - strategię jest dużo łatwiej uniknąć zajmowania się rzeczami bez znaczenia. 

Również z punktu widzenia ludzkości, dla przetrwania naszego gatunku pewne cele są decydujące o naszej przyszłości. Pytanie tylko jakie są te najważniejsze tematy, które ludzkość musi rozwiązać?

Bardzon ładną, bo krótką i konkretną, strategię dla ludzkości przedstawił w TOKFM Prof. Jagielski. Otóż profesor Jagielski jest zdania, że ludzkość musi znaleźć rozwiązanie na trzy istotne wyzwania:

  1. Jak naprawić człowieka? To znaczy jak chronić go przed chorobami i leczyć w perspektywie coraz dłuższego życia.
  2. Jak przerabiać wykładniczo wzrastającą ilość informacji?
  3. Jak zapewnić nam wystarczającą ilość energii? Konsumpcja energii rośnie nieustannie, a jej aktualne źródła wyczerpują się szybko.
Prof. Jagielski jest fizykiem więc w wywiadzie zajął się problemen energii. Jego zdaniem jedynie energia termojądrowa może nam w przyszłości zapewnić dostatek czystej energii przy minimalnym nakładzie kosztów. Rozwiązań nie należy jednak oczekiwać zbyt szybko, bo technologia jest dopiero w stadium badań naukowych i pierwsze rozwiązania komercyjne ukażą się być może za 30 lat.

http://bi.gazeta.pl/im/1/13885/m13885741.mp3

sobota, maja 11, 2013

Nowe królestwo programistów

From Evernote:

Nowe królestwo programistów

Z programowaniem zetknąłem się dosyć późno. Chyba na trzecim roku studiów mieliśmy taki przedmiot "Elektroniczna technika obliczeniowa". Nauka odbywała się wtedy bardzo klasycznie, a więc najpierw wykłady, a potem ćwiczenia. Na wykładach profesor opowiadał o syntaksie języka Algol i wypisywał kredą na tablicy (!) jakieś tam przykłady programowania, których nikt z nas w tym momencie chyba nie rozumiał. Zapewne większość z nas do momentu rozpoczęcia ćwiczeń - a niektórzy może nawet do dzisiaj - nie miała zielonego pojęcia o co tu chodzi. Jednak byliśmy przyzwyczajeni to tego dalekiego od ideału sposobu nauczania i czekaliśmy spokojnie na rozwianie tajemnicy.

Na początku ćwiczeń każdy z nas dostał prosty techniczny problem do rozwiązania. Naszym zadaniem było sformułowanie sposobu rozwiązania i zaprogramowanie w języku Algol. W tamtych czasach komputer to było coś bardzo wyjątkowego. Było ich bardzo mało, dostęp do nich mieli tylko bardzo nieliczni, wtajemniczeni. Ci kapłani w komputerowej świątyni przyjmowali od nas raz w tygodniu karty perforowane - bo program należało napisać na specjalnie do tego przystosowanych formularzach i bardzo miła pani przepisywała program z formularza na maszynie przypominającej maszynę do pisania i ta maszyna wytwarzała te karty perforowane - i po jakieś chwili oddawali nam absolutnie niezrozumiały wydruk z komputera. Pamiętamdo dzisiaj, że na początku było tam napisane "run by George". Potem była to lista błędów syntaktycznych w programie. Jak ktoś od razu potrafił je poprawić mógł puścić ten program jeszcze raz. A jak nie to następna okazja była dopiero za tydzień. 

Mnie od razu to programowanie spodobało się. Ta atmosfera światyni wiedzy, atmosfera czegoś szczególnego, dostępnego tylko dla wybranych zafascynowała mnie. Bardzo szybko usunąłem błędy z mojego programu i dostałem wyniki obliczeń. Chętnie pomagałem innym poprawić ich błędy. Chyba prawie wszystkie programy mojej grupy wyszły spod mojej ręki.

Od tego czasu zacząłem marzyć o programowaniu. Chciałem w przyszłości pracować przy komputerach. Nie od razu mi się to udało. Krótko po studiach wyjechałem do Austrii i podstawowa walka o byt wypełniła w pełni me życie. Dopiero po kilku latach nabyłem jeden z pierwszych domowych komputerów, które właśnie ukazały się na rynku. Scheider 128 to była moja prywatna szkoła programowania. Nauczyłem się kilku języków programowania i programowałem również w asemblerze. To było moje hobby, ale ja nadal chciałem aby to był również mój zawód.

Po kilkudziesięciu nieudanych próbach uzyskania pracy programisty już prawie zrezygnowałem. Firmy przede wszystkim patrzyły na doświadczenie. A tym nie mogłem się wykazać. Poza tym zawsze szukały trochę innych umiejętności niż te które teoretycznie miałem. Pamiętam, że w sobotę czytałem ogłoszenia w gazetach i patrzyłem jakich programistów szukają. W poniedziałek szedłem do uniwersyteckiej biblioteki i wypożyczałem książki na te tematy, a w środę pisałem podania o pracę.

Jak to często w życiu jest dostałem pracę jako programista całkiem niespodziewanie. Byłem zachwycony. Do późnego wieczora pisałem programy, już teraz w C. Bardzo lubiłem to zajęcie i nieustannie udoskonalałem moje umiejętności. Miałem wtedy duże poczucie spełnienia i może też trochę i wyższości. Potrafiłem coś czego inni nie umieli i nie rozumieli. Tworzyłem coś z niczego.

W tym czasie, pod koniec lat osiemdziesiątych, pojawiły się pierwsze programy, które tworzyły inne programy. Tak zwane programy 4 generacji, które z bazy danych generowały proste programmy, ale również generatory codu, które z dosyć abstrakcyjengo opisu procesu businessowego automatycznie wytwarzały program. Te generatory kodu nie były doskonałe, ale wielu twierdziło, że to tylko kwestia czasu. Za kilka lat te generatory będą tak doskonałe, że nikt już nie będzie potrzebował programistów. Moi zleceniodawcy zaczeli mówić z lekceważeniem o programistach.

Widać przekonali mnie, bo postanowiłem uciec od programowania i spróbować moich sił w administracji systemów. Też fajne zajęcie, ale na pewno nie tak twórcze jak programowanie. Ciągle jeszcze pisywałem małe programiki. To nie była jednak lwia część moich zajęć. Po kilku latach ucichło o generatorach programów, a programiści wrócili do łask. Moja kariera potoczyła się jednak już innymi torami. Do programowania już nigdy nie wrócilem. Czy wybrałem lepiej czy gorzej tego nie wiem. Do dzisiaj mam jednak duży sentyment do programowania, chociaż już nie potrafię programować.

Nic więc dziwnego, że takie książki jak "Nowi twórcy królów. Jak programiści podbili świat" Steve O'Brady od razu wpadają mi w ręce. O'Brady podkreśla jak ważni są programiści dla digitalnej gospodarki. Aktualnie zapotrzebowanie na dobrych programistów znacznie przekracza ich dostępną ilość na rynku. Firmy szukają coraz to nowych metod aby zwerbować i utrzymać najlepszych programistów. Ostatnio jedną z takich metod jest wykupywanie mniejszych firm nie po to aby przejąć produkty czy klientów, lecz aby przejąć programistów. O'Brady opisuje również jak dzięki powstaniu ruchu open source - z tak ważnymi produktami jak Linux, Apache czy MYSQL aby wymienić tylko kilka - i oszałamiającym rozwoju servisów dla prywatnych konsumentów wolni programiści zaczęli decydować o i narzucać standarty programowania. To oni decydowali o tym co należy używać - na przyklad PHP - i odrzucali drogie i skomplikowane standarty największych komercyjnych firm. Nagle okazało się, że to rzesze niezliczonych programistów hobbystów, czy z małych firm decydują o tym co dobre, a co należy odrzucić. Wyzwolili się oni spod kurateli takich firm jak Microsoft, które przez lata decydowały o nowych kierunkach w programowaniu poprzez swoje produkty. Wolni programiści stworzyli własne narzędzia do programowania i ignorują kompletnie produkty komercyjnych firm. Wiele firm zorientowało się w sile programistów i stara się ją wykorzystać do swoich celów. Otóż firmy - jak naprzykład Amazon czy Netflix - otwierają swoje serwisy dla programistów publikując interfejsy, które można używać z zewnątrz firmy, z internetu. Każdy może stworzyć wlasną aplikację i połączyć ją z interfejsem danej firmy. Firmy mają nadzieję, że w ten sposób używanie ich serwisu wzrasta, a na dodatek wolni programiści znajdą zupełnie nowe zastosowania dla tego serwisu. Firmy te w ten sposób rozszerzają swoje wydziały rozwoju o tych wolnych programistów, bez konieczności bezpośredniego zatrudniania ich.

Tak, ja niestety już nie jestem programistą i nie mogę skorzystać z tych nowych możliwości. Zazdroszczę więc trochę dzisiejszym programistom, bo dla nich ta sytuacja to chyba raj na ziemi! ;)

sobota, kwietnia 13, 2013

Duchowe rozdarcie Europy

From Evernote:

Duchowe rozdarcie Europy

"Europa w obliczu końca" Marcina Króla to fascynująca wędrówka przez ostatnie trzysta lat europejskiej historii myśli filozoficznej. 

W książce tej Marcin Król koncentruje się na fundametalnych kryzysach leżących u podstaw dzisiejszej sytuacji w Europie. Aktualny kryzys finansowy to jest to co dostrzegamy na co dzień, ale to nie jest prawdziwy problem europy. To co jest naprawdę istotne dla Europy, to co leży u podłoża wszelkich europejskich problemów to walka między religią a ateizmen, między demokracją a liberalizmen, między uniwersalizmen a nacjonalizmen i między utilitaryzmen a niemożliwością zaspokojenia ludzkiego dążenia do przyjemności.

Marcin Król bierze nas na wędrówkę po europejskiej myśli filozoficznej od czasów oświecienia do teraz. Oświecenie zerwało radykalnie z klasycznym, religijnie uwarunkowanym spojrzeniem na dobro i zło, znajdując zupełnie nowe rozwiązanie tego problemu - że zło istnieje dlatego, bo się o nim mówi. Oświecenie to niesamowita rewolucja w spojrzeniu na religię, bo po raz pierwszy w historii Europy - a może nawet świata - uznano religię za przesąd i nonsens. Zanegowanie religii i absolutne przekonanie, że dzięki wiedzy świat stanie się lepszy i zło zostanie zredukowane, to był ten nowy oświeceniowy fundament europejskiej filozofii. To przekonanie o pozytywnej roll postępu technicznego jest do dzisiaj widoczne na ten przykład wśród technologicznych firm z kalifornijskiej Silicon Valley. Równość szans - ojcowie oświecenia jak na przykład Condorcet nie byli tak naiwni aby głosić absolutną równość wszystkich ludzi - to inna podstawa oświeceniowej koncepcji. 

Oświecienie zerwało więc radykalnie z obowiązującymi normami i ostatecznie pogrzebało europejski średniowieczny uniwersalizm. Niestety nie powstał na jej miejsce nowy uniwersalizm oświeceniowy. Za to wyłoniły się najprzeróżniejsze nowe nurty, często nie mające nic wspólnego z oświeceniową ideą. Utilitaryzm, liberalizm, nacjonalizm poróżniły Europę kompletnie i doprowadziły do wielkich konfliktów i tradegii.

Marcin Król szczególnie podkreśla duże sprzeczności pomiędzy demokracją a liberalizmen. Krótko możno to opisać tak. że demokracja to koncepja grupy, wspólnoty, a liberalizm to jak najdalej posunięte somodecydowanie jednostki o sobie. Dla Króla europejski eksperyment z demokracją jest czymś całkowicie wyjątkowym, ale aktualnie jest zagrożony przez narastający egoizm liberalny. 

Ten wielki rozłam duchowy, filozoficzny i ekonomiczny blokuje dzisiaj Europę. Bardzo trudno znaleźć wspólne rozwiązania, a sytuacja dojrzała do zdecydowanych zmian. Zamiast nich jednak panuje w Europie stagnacja, a drobne kroki w jednym czy innym kierunku, same w sobie na pewno nie wystarczające, są natychmiast korygowane po dojściu do władzy przeciwników politycznych.

Zgadzając się z Marcinem Królem w jego generalnej krytyce aktualnej sytuacji sądzę jednak, że należy też dostrzec niezwykłe sukcesy oświeceniowej myśli. Ten szalony postęp wiedzy i technologii umożliwił nam zapewnienie wysokiego poziomu życia masom ludzi. To niewątpilwy sukces, którego nie można negować. A Fakt, że rozwiązania z wczoraj nie są wystarczające dobre dzisiaj i ciągle musimy szukać nowych, to chyba normalne w czasach tak szybkich zmian społecznych, gospodarczych i technologicznych.

Idea oświecenia to też idea ciągłego poszukiwania sensu życia. Bo przecież w momencie w którym oświecienie odrzuciło sens nadany poprzez religię, sens niejako z założenia nadrzędny, bo pochodzi od istoty wyższej i nie podlega ludzkiemu racjonalizmowi, wszystkie inne idee na sens życia podlegąją racjonalnej krytyce. Trudno w tym przypadku znaleźć nadrzędny i uniwersalny sens życia akceptowalny przez wszystkich. Dlatego wszelakie racjonalne systemy wartości nie są w stanie osiągnąć uniwersalnego charakteru.

Marcin Król nie tylko jednak szalenie ciekawie szkicuje na dwustu stronach swojej książki duchowe rozdarcie Europy, ale też przedstawia możliwe drogi wyjścia z tej sytuacji. Po pierwsze konieczne jest szukanie dróg wspólnych pomiędzy religią i wiedzą czy racjonalizmen, uniwersalizmen i nacjonalizmen, liberalizmen i demokracją. 

Na koniec Marcin Król ukazuje się nam jako zwolennik demokracji rozumianej jako demokratyczna wspólnota. Jego zdaniem należy koniecznie zreformować źle funktionującą demokrację reprezyntatywną, która obowiązuje aktualnie w większości państw europejskich. Demokratyczna wspólnota zamiast jedynie tylko państwa demokratycznego. Ta nowa demokracja musi działać w imię dobra wspólnego i integrować w dużo większym stopniu niż obecnie obywateli w życie polityczne. To społeczeństwo musi podejmować rozsądne decyzje polityczne na bazie jak najszerszej informacji o ich możliwych krótko- i długoterminowych skutkach. Pierwszym, absolutnie koniecznym krokiem jest mówienie prawdy o aktualnej sytuacji. Trzeba powiedzieć otwarcie, że państwo opiekuńcze osiągnęło swój limit. Zbyt wysokie oczekiwania obywateli wobec państwa, oczekiwania podsycanie przez polityków dbających jedynie o ich wlasne interesy nie mogą być spełnione. Trzeba powiedzieć otwarcie, że ze względu na słaby rozwój gospodarczy, nie będzie nas stać w przyszłości na doskonałą opiekę medyczną, nie będzie pięniędzy na emerytury i wiele innych rzeczy. Oczywiście konieczne jest zlikwidowanie skandlicznych i wzrastających nierówności społecznych - bogacenie się bogaczy i coraz liczniejsza grupa biednych. To też namacalny dowód niezdolności reprezyntatywnej demokracji do rozwiązywania problemów wspólnoty społecznej w interesie wspólnego dobra.
Wywiad z Marcine Królem w TOKFM - http://bi.gazeta.pl/im/1/12746/m12746441.mp3





niedziela, kwietnia 07, 2013

A.C. Grayling o moralności

From Evernote:

A.C. Grayling o moralności

Polecam ten odczyt angielskiego filozofa na temat jego książki "the Good Book". Grayling nie tylko potrafi ciekawie pisać ale też pięknie opowiadać. Jego odczyt to manifest humanizmu. Grayling rozumie humanizm z pozycji jego kilku tysiącletniej tradycji, tradycji wielkich greckich, chińskich i hinduskich filozofów, których prace kontynuowali wielcy myśliciele oświecenia. Centralnym zagadnieniem humanizmu jest pytanie jakie wartości życiowe mają dla nas, ludzi, znaczenie. Co jest tą wartością, dla której warto żyć? Otóż Grayling odpowiada na to pytanie z pozycji humanizmu mówiąc, że nie ma takiej jednej nadrzędnej wartości która nadaje naszemu życiu sens i która pasuje dla wszytkich. Według Graylinga każdy z nas musi znaleźć taki cel w życiu, który jego zdaniem jest ważny. Grayling w pełni akceptuje różnorodność ludzi, ich potrzeb i wartości. Dlatego jest zdania, że należy respektować wybory innych nawet jak są całkiem odmienne od naszych własnych poglądów, pod warunkiem, że nie wyrządzają one innym krzywdy.

Grayling całkowicie odrzuca wartości i cele narzucane ludziom przez totalitrne systemy. Odrzuca również systemy wartości narzucane przez monoteistyczne religie. W swojej najnowszej książce "The God Argument" Grayling zajmuje się nieco mocniej krytyką religii.

wtorek, marca 19, 2013

W drodze do singularity

From Evernote:

W drodze do singularity

Niestrudzony prapagator sztucznej inteligencji, jeden z założycieli uniwersytetu Singularity - singularity oznacza taki moment w którym roboty osiągną inteligencję przynajmniej równą ludzkiej - Ray Kurzweil współpracuje ostatnio z Google. Dokładnie nie wiadomo w jakim zakresie, ale zapewne chodzi o inteligentną  interpretację naturalnego języka.

Kurzweil miał ostatnio też krótki odczyt w ramach Google Talks. Krótko przedstawił tam swoje idee. W centrum rozważań Kurzweila znajduje się prawo o przyśpieszonym zwrocie - "the Law of Accelerating Returns". Według tego przez niego wymyślonego prawa olbrzymia ilość procesów ewolucyjnych, w tym również rozwój technologii - przebiega wykładniczo. Periodycznie możemy obserwować podwajanie się się wzrostu w danym zakresie. W technologii na dodatek koszta produkcji jednej jednostki danego produktu maleją o połowę. Tak więc co rok czy dwa produkcja podwaja się, a koszta maleją. Kurzweil przytacza mnóstwo przykładów na prawdziwość tego prawa z różnych zakresów technologii. Najbardziej znany jest ten fenomen pod nazwą prawa Moore w zakresie tranzystorów i obwodów scalonych. Przez dziesięciolecia śledziliśmy z zapartym tchem coraz większą szybkość procesorów, która rosła wykładniczo od kiloherców poprzez megaherce aż osiągnęła prawie trzy gigaherce. W tym momencie stanęła osiągając granice fizycznych możliwości. Prawo Moora czy Kurzweila nadal jednak obowiązuje, bo wydajność wzrasta wykładniczo dzięki wykorzystaniu innych technicznych możliwości.

Podobny wykładniczy wzrost można zaobserwować również w wielu innych dziedzinach. Na przykład szalony rozwój metod sekwencji DNA umożliwił kolosalny sukces projektu Human Genom. Całkowite odszyfrowanie ludzkiego genomu w latach 90-tych byłoby bez tego przyśpieszenia absolutnie niemożliwe. 

Jeżeli rozwój praktycznie wszystkiego jest wykładniczy to dlaczego my tego na co dzień nie dostrzegamy? Otóż na początku rozwój wykładniczy jest dosyć wolny. Wzrost linearny w tym okresie jest dobrym przybliżeniem rozwoju wykładniczego. Jednak po pewnym czasie wzrost wykładniczy idzie w górę jak rakieta. 

Dzięki temu wykładniczemu rozwojowi współczesne komputery są coraz szybsze i powoli zbliżają się do zdolności człowieka. Za lat dziesięć, no najpóźniej 20 będą miały więcej trazystorów i połączeń niż mózg ludzki ma neuronów. To właśnie ten moment sigularity, w którym, przynajmniej teoretycznie te maszyny, będą zdolne myśleć szybciej niż ludzie.

Jednym z kluczowym elementów w powstaniu sztucznej inteligencji jest wiedza o działaniu mózgu. Gdy będziemy dokładnie rozumieć jak działa mózg, to naturalnie będzie można stworzyć maszynę funkcjonującą na podobnych zasadach. Aktualnie zarówno w Europie jak i USA prowadzone są bardzo intensywne badania w tym zakresie. Podobnie do Projektu Human Genome powołano projekt Human Brain. Aktualnie nasza dokładna wiedza o działaniu mózgu jest na poziomie jednego procenta. Możnaby sądzić, że to bardzo mało i dużo czasu minie zanim dojdziemy do stu procent. Ale tu kłania się prawo przyśpieszonych zwrotów, wedle którego wzrost naszej wiedzy o mózgu będzie się podwajał co parę lat. Jak mówi optymista Kurzweil jesteśmy już bardzo blisko celu.

poniedziałek, marca 11, 2013

Bobrowe drwale

Nad naszą rzeczką zagnieździły się bobry. Sporo ich tutaj nawet jest. Rzadko można je zobaczyć, bo są dosyć płochliwe. Czasami tylko z samego rana o swicie siedzą sobie na drugim brzegu i przyglądają z zainteresowaniem mnie i Ginowi. Niekiedy nawet jedzą sobie przy tym spokojnie gałązki. Jak je zdenerwujemy naszym zbyt dlugim wgapywaniem to wskajują błyskawicznie do rzeki, plaskają ogonem o wodę i tylko drobne fale po nich zostają.

Na brzegu ślady ich działalności są dobrze widoczne. Bobry to są doskonale drwale i w kilka dni ścinają takie spore drzewa jak na tym zdjęciu.

Niektórzy twierdzą chyba dlatego, że bobry to szkodniki, bo tak niszczą drzewostan. Że trzeba je tępić, bo wytną wnet wszystkie drzewa nad rzeczką. Rzeczywiście szkody w drzewostanie wyrządzone przez bobry są znaczne. Nic to jednak w porównaniu z prawdziwym szkodnikiem, jakim jest człowiek. Drwale wpadli w zimie nad naszą rzeczkę i wycieli w kilka dni tyle drzew, że dla bobrów to by chyba na sto lat starczyło. Okolica łysa taka teraz jest. To ja już wolę tych bobrowych drwali.

piątek, marca 08, 2013

Ewolucja a religia

From Evernote:

Ewolucja a religia


 Jerry Coyne z wielką namiętnością broni teorii ewolucji przed religijnymi atakami. Jerry Coyne - profesor biologii, autor książki "Why evolution is true" i bloga Why evolution is true - uważa, że ewolucja to jedyna, naukowo uznana teoria pochodzenia i rozwoju życia na ziemi. Coyne stanowczo zwalcza wszelkie próby stawiania na równi z ewolucją różnych religijnych teorii powstania życia na ziemi takich jak kreacjonizm czy inteligenty projekt. 

Różne kościoły i religijne grupy szczególnie w Stanach twierdzą, że ewolucja jest jedynie tylko jedną z wielu teorii powstania życia, a dowodów eksperymetalnych na jej potwierdzenie brak. Grupy te żądają aby w szkołach uczyć jednocześnie wszystkich tych teorii.

Coyne jest oczywiście absolutnym przeciwnikiem takiej postawy. Jego zdaniem teoria ewolucji jest naukowo wystarczająco udokumentowana i w kręgach naukowych nie ma najmniejszej wątpliwości co do jej słuszności. Na swym bardzo dynamicznym blogu polemizuje gorliwie ze wszystkimi przeciwnikami ewolucji. Coyne idzie jeszcze krok dalej. Jst on zdania, że ewolucja podważa radykalnie podstawy religii pokazując diametralnie inny rozwój życia, który absolutnie nie pasuje do obowiązujących doktryn teologicznych. Według Coyne nie można być jednocześnie zwolennikiem ewolucji i osobą bardzo religijną, bo to się wyklucza. Coyne jako ateista ma bardzo mało zrozumienia dla osób religijnych. Z jego naukowego punktu widzenia, brak mu zrozumienia jak można być człowiekiem religijnym chociaż brak jakichkolwiek dowodów na istnienie Boga - pewne kościoły w Ameryce, jak na przykład Mormoni, wierzą w religijne doktryny stworzone przez w miarę współczesnych proroków, które są całkiem absurdalne. Z drugiej strony jako naukowiec Coyne przyznaje, że brak również dowodów naukowych na zaprzeczenie istnienia Boga. 

Na blogu Coyne codziennie pojawiają się nowe posty. oprócz poleminiki z oponentami ewolucji Coyne lubi koty i zamieszcz sporo zabawnych filmików i historyjek. Często też pisze Coyne o mało znanych gatunkach naświetlając ich ewolucyjną historię. Why evolution is true to blog interesujący i bardzo żywy.  Warto tam zajrzeć. Niektóre posty z tego bloga można też znaleźć na polskim blogu racjonalista.pl .


sobota, marca 02, 2013

Milo Dor o nacjonaliźmie

Parę dni temu zmarł w wieku 90 lat Milo Dor, pisarz serbskiego pochodzenia.

Dor często piętnował nacjonalizm. W 90 latach Dor mówił, że Serbowie mają obłęd na punkcie  nationalizmu, są przez to niedostępni na racjonalne argumenty i gotowi przekroczyć wszelkie ciwilizowane normy. co w końcu w Bośni zrobili.

Na zarzut swoich patriotycznych rodaków, że nie powinien tak mówić, bo w jego żyłach płynie serbska krew Dor odpowiadał - "w moich żyłach płynie krew grupy A Rh-".

wtorek, lutego 26, 2013

Komisyjny egzamin

From Evernote:

Komisyjny egzamin

Właśnie miałem wątpliwą przyjemność egzaminować studenta komisyjnie. Po czterech latach wykładów na Fachhochschule, jak tutaj nazywa się wyższa szkola inżynierska, po raz pierwszy dosyć uparty student nie zaliczył żadnego z trzech pisemnych egzaminów i w tej sytuacji egzamin komisyjny był nie do uniknięcia. I to pomimo tego, że przymykam oczy na tych pisemnych egzaminach i naciągam jak mogę ocenę, bo przecież nie mogę dać pały prawie wszystkim studentom z roku. A powinienem, bo ich wiedza, przynajmniej w temacie którym się zajmuję, jest żenująca. Z regóły w pierwszym terminie połowa dostaje pałę, a w drugim, no w najgorszym przypadku trzecim, terminie jednak coś tam wiedzą, więc jak mówię naciągam ocenę i jakoś ich przepycham. 

Ten student był jednak wyjątkowo odporny na wiedzę i przy każdym podejściu jego wyniki były poniżej wiedzy przypadkowego człowieka z ulicy i pomimo najszczerszej mojej chęci przepchnięcia go był on jednak zawsze poniżej mych jakże skromnych minimalnych wymagań.

Na egzaminie komisyjnym zasiedliśmy we trójkę - dziekan, jeszcze inny profesor i ja - na przeciw studenta. Zadałem mu pierwsze pytanie i już było widać, że znowu nic nie wie. Zaczął coś bredzić od rzeczy. Na drugie pytanie odpowiedział jeszcze gorzej. Dziekan poprosił aby mu trochę podpowiedzieć, go trochę poprowadzić. Podpowiadałem jemu ale to niewiele dało. Czekając aż student coś z siebie wyduka zerknąłem na dziekana i widzę, że on czerwienieje na twarzy, tu i uwdzie wyłażą mu czerwone plamy. Niestety nie wiem czy to było ze wstydu za studenta czy ze złości. Po trzeciej równie fatalnej odpowiedzi wysłaliśmy studenta na korytarz i zaczeli naradę. Nawet bez pytania mnie o wynik panowie profesorowie stwierdzili, że on nie ma w ogóle pojęcia o temacie. Ale co z nim zrobić? Złamać mu karierę życiową z powodu tego jednego przedmiotu? Czy puścić?

Mgliście przypomniałem sobie moje komisyjne egzaminy. Dwa na chemii i jeden z nich właśnie z chemii. Profesor Rodziewcz dość szybko odesłał mnie do domu stwierdzając, że się na chemika nie nadaję. Wywalili mnie wtedy z chemii, za co jestem Rodziewiczowi do dzisiaj wdzięczny. Późnie już na innym wydziale uwziął się na mnie matematyk, ale tego nie się bałem, bo z matematyki byłem dobry. Zdałem więc ten komisyjny bez problemu.

Po tej krótkiej konsultacji z moją osobistą przeszłością zadecydowałem, że studenta puścić nie można. Po pierwsze jak inni studenci się dowiedzą, że komisyjny można zdać bez wysiłku to już absolutnie nikt z nich nie będzie się uczył. Po drugie dla zasady. Nie można przecież trzech profesorów lekceważyć aż tak i podejść do egzaminu zupełnie nieprzygotowanym. 

Moi koledzy byli tego samego zdania. Postanowili jednak dać studentowi jeszcze jedną szansę i wyznaczyli mu drugi termin komisyjny. No niech stracę. 

Za to po egzaminie w trójkę spędziliśmy bardzo miły wieczór w pobliskim pubie. Przynajmniej tyle mam satysfakcji z tego egzaminu komisyjnego.

piątek, lutego 15, 2013

Co będzie po nas?

From Evernote:

Co będzie po nas?

Wielu z nas sądzi, że ten cały świat wokół nas został stworzony wyłącznie po to abyśmy my, ludzie, mogli z niego korzystać. Większość z nas postrzega ten układ jako raczej statyczny. Takiego zdania są na pewno ludzie religijni, bo przecież według bibli Bóg stworzył świat, a na zakończenie, niejako jako uwieńczenie tego dzieła, człowieka. Takiego zdania są na pewno też wyznawcy inteligentnego projektu, którzy akceptują mechanizmy teorii ewolucji. Jednak odrzucają oni zdecydowanie założenie, że motorem napędowym ewolucji jest przypadkowe dostosowanie się gatunków do zmieniających się warunków otoczenia. Ich zdaniem ewolucyjne mechanizmy nie są przypadkowe. Ewolucja realizuje z góry założony boski plan.

Jednak nawet zwolennicy klasycznej teorii ewolucji patrzą najczęściej w przeszłość. Analizują jak powstawały gatunki, jak postępowała specjalizacja organów, jak powstawał człowiek. Człowiek i tutaj jest postrzegany jako największe osiągnięcie ewolucji, jako spełnienie jej celu w sensie najwyższej jak dotychczas inteligencji, chociaż oczywiście tego nikt głośno nie mówi. Rzadko jednak ktoś pyta co dalej?  Jak będzie rozwijał się człowiek, czy może innne gatunki - mrówki? - strącą go z piedestału?

Jedno jest pewne. Nieustannie następuje dalsza specjalizacja gatunków i ich doskonalenie. Bardzo trudno przewidzieć kierunek zmiany, ale zmiana jako taka jest nieunikniona.

Biologiczna ewolucja jest trudna do przewidzenia. Jej procesy są dosyć wolne, być może już zbyt wolne. A może ewolucja biologiczna przejdzie w ewolucję cyfrową? Biologiczną inteligencję zastąpi cyfrowa sztuczna inteligencja, która będzie się doskonalić w tempie nieporównywalnie szybszym. Zamiast tysięcy lat zmiany będą następować w lat kilkadziesiąt, a może nawet kilkanaście. 

Najbardziej fascunujące jest przy tym, że to my ludzie sami stworzymy inteligencję wyższą niż nasza. Jeszcze wydaje się nam, że ten moment jest daleko. Nasza zależność od komputerów rośnie nieustannie. Całe mnóstwo zadań komputery rozwiązują dużo szybciej od nas. Bardzo wiele z nich ludzie nie potrafią już rozwiązać sami. Komputery są coraz bardziej inteligentne i szybkie. Jak na razie potrafią rozwiązywać tylko zadania, na które je zaprogamowaliśmy. Jak na razie brakuje im naszej uniwersalności. Ale to tylko kwestia czasu. 

A co stanie się z nami? Nie wiadomo. Możliwe są różne scenaria. Może sztuczna inteligencja - komputery, roboty - wyeliminuje nas. Może zaczniemy się sami zmieniać w cyborgów, wyposażając się w dodatkowe możliwości - ekstra pamięć i moc procesowa, cała masa dodatkowych czujników. Wszystko to zostanie oczywiście wkomponowane bezpośrednio w nasz mózg. Można fantazjować dalej i połączyć nasze mózgi ze sobą tworząc jeden wielki centralny mózg. Być może stracimy wtedy naszą autonomię stając się częścią wielkiego światowego mózgu. 

Który z tych scenariurzy stanie się rzeczywistością? A no pożyjemy, zobaczymy.

czwartek, stycznia 03, 2013

10 lat biegania

Tak to już 10 lat minęło od kiedy zacząłem intensywnie biegać. A rozpocząłem dosyć późno, bo krótko przed pięćdziesiątką. Przedtem uprawiałem wprawdzie różne sporty i kilka razy próbowałem też biegać ale nie były to próby zbyt konsekwentne.

Zdopingował mnie do tego zapewne ten niemiecki doradca, który wtedy asystował mi przy dużym projekcie. Spędzaliśmy sporo czasu razem więc również gadaliśmy o sprawach prywatnych, Ten sześćdziesięciolatek opowiadał mi często a swojej świetnej kondycji i różnych sportowych sukcesach. Martin biegał dużo i zaliczył nawet kilka maratonów. Wszedł mi chyba trochę na ambicję, bo postanowłem też spróbować. 

Początki były trudne. Próbowałem biegać koło domu taką 6 kilometrową pętlę. W trakcie pierwszych biegów nie mogłem się doczekać końca. Brakowało mi tchu i czułem mocną potrzebę zatrzymania się. Tuż przed końcem pętli droga mocno zakręcała, ale kilometr wcześniej też był podobny zakręt. Pamiętam, że widząc ten zakret cieszyłem się, że to już koniec tego wysiłku. Często jednak myliłem te zakręty i ta przedwczesna radość oznaczała  rozczarowanie i zaciskanie zębów jeszcze przez kilometr. 

 W ten sposób biegałem przez kilka tygodni dwa razy w tygodniu a więc w sumie 12 kilometrów w tygodniu. Jakiś przypadkowo spotkany doświadczony biegacz powiedział mi, że ważne jest, aby biegać przynajmniej 20 kilometrów tygodniowo. A ja wymęczam z trudem te 12 kilometrów bez widoku na wiele więcej. Jednak już kilka tygodni później pokonywałem te moje 6 kilometrów bez większych kłopotów. Nauczyłem się też biegać bardzo powoli - wbrew pozorom nie jest łatwo biegać powoli. Większość początkujących biegaczy biega zbyt szybko, tak jakby chcieli jak najszybciej dobiec do swego celu - i mogłem przebiec bardzo długie dystansy. Szybko zwiększyłem też częstotliwość i wydłużyłem trasę. 20 kilometrów na tydzień pokonywałem wnet bez problemu. 


Krótko potem zacząłem biegać półmaratony i bieganie stało się moją główną pasją. Biegałem rano i wieczorem, biegałem prawie codziennie od 6 do 16 kilometrów. Tydzień w tydzień biegałem 30 do 40 kilometrów, a niekiedy nawet dochodziłem do 70! W tamtych latach przebiegałem rocznie prawie 2 tysiące kilometrów. Biegalem wokół mojej wsi, we Wiedniu i okolicy, a na każdy wyjazd zabierałem ze sobą buty do biegania. Jeździłem biegać w góry, biegalem nad morzem, biegałem w miastach które odwiedzałem, biegałem praktycznie wszędzie. Biegałem w lecie w największe upały i w zimie przy solidnym mrozie i w śniegu. Brałem udział w kilku imprezach biegowych rocznie. Prowadziłem dokładne statystyki i notowałem każdy bieg i jego parametry.


Przez kilka lat byłem chyba mocno uzależniony od biegania. Dzień bez biegania był dla mnie dniem straconym.

Chyba dopiero cztery lata później powoli mój zapał do biegania zmalał. Biegałem nadal ale już nie tak intensywnie jak przedtem i bez aż takiego zapału. Nie zaprzestałem jednak biegać, ale w ciągu roku biegałem już tylko 1000, a potem 750 kilometrów. 

I tak biegam do dzisiaj. Man intensywne fazy i okresy słabsze, ale w skali roku nadal osiągam pewną regularność. Nie prowadzę już statystyk więc tylko szacuję moją roczną dawkę biegania na około 500 kilometrów. Po każdym biegu odczuwam nadal dużą satysfakcję i mam takie poczucie spełnienia i również siły. Po prostu lubię biegać!