wtorek, stycznia 30, 2007

Winnice nad rzeką March

Nad małą ale w trakcie powodzi szalenie niebezpieczną rzeką March, tuż przy słowackiej granicy, wyrastają z bardzo płaskiego rejonu Marchfeld nieduże górki. Raczej wzgórza niż górki.

Nie ma tutaj dużych miejscowości. Zadbane wioski są luźno rozsiane w dolinach wśród tych wzgórków. Na wzgórzach zaś królują winnice.

Uprawia się tutaj przeważnie grona białe jak "Grüner Veltliner", "Chardonay" czy różne gatunki "Rieslinga". Dla win czerwonych chyba trochę tu za zimmo.

Klimat jest tu dobry, dosyć łagodny, a i ziemia zdatna. Spokojne i w miarę ciepłe jesienie wydlużają korzystnie czas dojrzewania gron.

Ta zeszłoroczna jesień była jednak zdecydowanie zu ciepła. Przynajmiej jak dla wina lodowego (sądzę, że tak nazywa się Eiswein po polsku). Jest to wino słodkie, a słodycz jego powstaje, gdy grona trochę podmarzną. Zbiera się je dopiero wtedy, gdy temperatura spadnie poniżej -7 stopni. Normalnie takie przymrozki zdarzają się już pod koniec października, albo na początku listopada. W zeszlym roku, jak mówię, ich zabrakło, no i zabraknie również wina lodowego.

U podnóża tych wzgórz w wąskich lekko zalesionych wąwozach pełno winnych piwnic. Wiele wśród nich starych, od lat już nieużywanych. Z drogi widać tylko małe, zaniedbane wejście. Pewno kiedyś każdy we wsi miał taką piniczkę, bo ludzie tu żyli tylko z roli. Dziś większość pracuje we Wiedniu, a tylko bardzo nieliczni uprawiają pola czy winorośl.

Niektóre piwniczki są jednak całkiem okazałe. Można w nich na miejscu próbować wino, zamin dokonamy zakupu. W lecie i jesienią ruch tu duży, bo piwniczki te zamieniają się w winiarnie. Oprócz degustacji różnych win i lokalnych smakołyków, można zerknąć na duże, poczerniałe ze starości i wilgoci beczki w lodowatej pomimo upału na zewnątrz piwnicy. W tychże beczkach, ponoć, dojrzewają najlepsze wina. Niektórzy jednak twierdzą, że to opowiastka dla gawiedzi, a wina robi się wyłącznie w wielkich stalowych zbiornikach.

Niezależnie od tego wino w tej okolicy jest wyjątkowo smaczne, a i sama okolica jakby wymarzona do długich, spokojnych spacerów. Przekonaj się sam.

sobota, stycznia 27, 2007

Siła serwisów społecznościowych

Eksplozyjnie rosnąca popularność różnych sieci społecznościowych, w których to użytkownicy zamieszczają niusy, notki, zdjęcia czy filmy i decydują o tym co jest interesujące, zmienia również sposób działania dużych internetowych czasopism. I tak w New York Times pojawił się przy wszystkich artykułach mały przycisk "share". Dzięki niemu możemy zaproponować dany artykuł z New York Timesa w socjalnych serwisach Digg, Facebook lub Newsvine.

New York Times staje więc w jednym szeregu z całą masą prywatnych bloggerów i poddaje się pokornie opini użytkowników.

Dobre, ciekawe, interesujące nie jest automatycznie to, co publikuje bardzo znana i dysponująca mnóstwem wybitnych dziennikarzy gazeta, a to co większość użytkowników Digga uzna za godne uwagi.

Inteligentny Lis ogniowy

Tak przynajmiej twierdzi prezydent organizacji Mozilla Tristan Nitot. Otóż przeglądarka internetu - naprawdę nie rozumien dlaczego nie używa się w Polsce tego prostego angielskiego słowa Browser - w niedalekiej już przyszłości będzie nie tylko przedstawiać informacje, ale je również interpretować. A do tego trzeba z pewnością co nieco inteligencji.

Jakież to intelgentne niespodzianki przygotowują dla nas twórcy wersji 3 Firefoxa? Ten nowy Firefox będzie w stanie w przedstawianych stronach internetowych znaleźć interesujące nas informacje i automatycznie przesłać je do innych programów takich jak Kalendarz czy E-Mail.

W planie jest też dużo bardziej wyrafinowany i interaktywny sposób przedstawiania linków i mocno rozbudowana funkcja automatycznego uzupełniania (Auto-Complete). Funkcja ta będzie zdolna rozpoznać kontekst i zaproponować w tej sytuacji właściwe rozwiązanie.

Bazą tej inteligencji jest tak zwany Mikroformat, który uzupełnia treść z protokołu HTML o semantyczne informacje.

Ta nowa wersja Firefoxa to kolejny przykład produktu obdarzonego pewną inteligencją. No bo świadomość swego otoczenia (na razie wprawdzie dosyć ograniczona do strony internetowej) i zdolność rozsądnej reakcji na zmiany to z pewnością cechy inteligencji.

Sztuczna inteligencja przychodzi do nas więc powoli, niejako ewolucyjne. Wkrada się w nasze codzienne życie na raty, ułatwia je i uzależnia nas od siebie. A my tego prawie wcale nie zauważamy.

Rozwój ten nie pokrywa się z oczekiwaniami i prognozami prekursorów tej nauki - takich jak Minsky czy weizenbaum-, którzy sądzili, że jednego dnia uda im się stworzyć sztuczny mózg, przekraczający inteligencją ludzki. Że ta sztuczna inteligencja powstanie niejako na raz poprzez komputerową symulację działania ludzkiego mózgu.

Może i tak pewnego dnia będzie. Nie powstanie ona jednak jako monolit, a będzie wynikiem ewolucyjnego udoskonalania różnych drobnych zdolności, które razem wzięte decydują o inteligencji.

niedziela, stycznia 14, 2007

Poziom przemocy stale maleje. Ale właściwie dlaczego?

Na początku roku fundacja Edge zadała swoim członkom takie oto pytanie - "z jakiego powodu jesteś optymistyczny". Kilkadziesiąt interesujących odpowiedzi, jak również kommetarzy prasy światowej znajdiesz tu.

Przeczytałem kilka z nich i jest to bardzo fajna rzecz. Polecam naprawdę.

Jeden artykuł zainteresował mnie szczególnie. Ze względu na sprzeczność między naszymi odczuciami a tezą autora. Chodzi tu o artykuł Stevena Pinkera na temat "Spadek poziomu przemocy".

Otóż Pinker twierdzi, wbrew rozpowszechnionym odzciuciom zwykłych konsumentów codziennych wiadomości telewizyjnych, że poziom przemocy na świecie ciągle spada. Pinker podkreśla, że jeszcze do niedawna przemoc wobec innych ludzi czy zwierząt była na porządku dziennym. Obserwowanie przemocy i sadystycznych poczynań, jak na przykład bardzo powolne przypalanie kota, które podobno było popularną rozrywką paryżan w 16 wieku, jest w dzisiejszym świecie uważane za naganne i przez społeczeństwo absolutnie nieakceptowane, jako zachowanie dalece niemoralne.

Dlaczego jednak twierdzenie Pinkera nie zdadza się z naszym codziennym odczuciem? Pinker przytacza tutaj dwa argumenty. Pierwszy jest statystyczny. Chociaż przemoc jest nadal dosyć powszechnym zjawiskiem, to dotyka ona coraz mniejsze grupy społeczne. Statystyczna szansa zostania ofiarą przemocy była wedle Pinkera w porzednich stuleciach o wiele, wiele wyższa niż w 20 wieku. Pomimo jego dwóch strasznych wojen światowych. Drugi argument to nasz negatywny stosunek do przemocy. Wpółczesna przemoc, w przeciwieństwie do tej dawnej, nie jest akceptowana. Jeżeli zdarza się, to jest popełniana w ukryciu, nielegalna lub przynajniej mocno kontrowersyjna.

Pinker nie potrafi jednak jednoznacznie wyjaśnić, dlaczego poziom przemocy maleje. W tej sytuacji pokuszę się ja o teorię wyjaśniającą to zjawisko. Otóż agresja, która leży u podłoża przemocy jest mocno zależna od poziomu dostatku. Nawet tygrys, gdy mocno najedzony, nie atakuje. Poziom dostatku na świecie ciągle rośnie, a dzięki temu konieczność zachowań agresyswnych maleje.

Jeżeli tak, to ja też jestem w tym aspekcie optymistą.

Edge - Trzecia kultura

Celem fundacji Edge jest promowanie dyskusji wszelakie naukowe i intelektualne tematy. Edge pracuje dla intelektualnych i socjalnych osiągnięć społeczeństwa.

Edge zrzesza dużą ilość naukowców i innych intelektualistów, wielu z nich przodujących w swej dziedzinie. Edge jest chce przybliżyć zdobycze współczesnej nauki szerokim rzeszom społeczństwa. Edge jest zdania, że najlepiej potrafią zrobić to sami naukowcy.

Pojęcie trzecia kultura to taka parafraza tytułu książki C.P. Snow "Two Cultures". Otóż Snow podzielił wtedy kulturę na tę literackich intelektualistów i naukowców. Naukowcy wedle Snowa to grupa ludzi bez większego kontaktu ze społeczeństwem, zajmujących się rzeczami dla dla szerokich mas zupełnie niezrozumiałymi.

W między czasie pojawiło się jednak wielu naukowców chcących przybliżyć społeczeństwu zdoczycze współczesnej nauki. Potrafią oni również pisać o tych jakże trudnych tematach w sposób zrozumiały. To właśnie ta trzecia kultura.

Edge jest więc forum i platformą na której naukowcy i inni ludzie zaintersowani nauką dyskutują i wymeiiają poglądy. Edge umożliwia również bardzo szerokie spojrzenie na poruszane tematy, bo w dyskusjach tych biorą udział przedstawiciele różnych nauk i trendów.

środa, stycznia 10, 2007

Samoorganizacja czyli GDT


Jak przystało na początek roku postanowiłem nieco zmienić mój styl życia, a przede wszystkim pracy. Już od pewnego czasu czułem, że coraz bardziej tracę kontrolę nad biegiem wydarzeń. Pomimo mego systemu samoorganizacji często traciłem w tym mnóstwie drobnych ale niestety bardzo nagłych zadań te ważne z oczu. Próbowałem odzyskać kontrolę poprzez zwiększoną inwestycję czasową, ale tu natrafiłem na naturalne grnice mego organizmu. Naprawdę z trudem i mocno zaciśniętymi zębami dowlokłem się przez jesień do świąt i wziąłem dodatkowo parę dni urlopu.

Tak wzmocniony nadmiernym jedzeniem i nieróbstwem, postanowiłem nieco poprawić mój system samoorganizacji. Opracowałem go już przed wielu laty i do niedawna służył mi znakomicie. Jednak wyraźnie nie był on w stanie sprostać tej współczesnej szybkośći życia i natłoku różnorodnych informacji.

Rozejrzałem się w interecie co jest ciekawego na ten temat. Oczywiście search engine Yahoo - chociaż google jest chyba nadal najlepszy to staram się go nie używać - wyrzuciła całą masę najprzeróżniejszych książek, artykułów i produktów na ten temat. Dosyć szybko udało mi się oddzielić plew od ziarna i moją uwagę zwrócił system Davida Allena GDT - Getting Things Done. Poczytałem nieco na ten temat i stwierdziłem, że to coś dla mnie. Allen podkreśla bardzo mocno, że jego system nie jest udziwniony, a wykorzystuje naturalny sposób myślenia i organizacji. Poza tym od razu zauważyłem, że ten jego system jest zbliżony do mego. To fajnie, bo nowa organizacja czasu nie będzie wymagać radykalnej zmiany.

Z drugiej strony byłem nieco skeptycznie nastawiony do systemu Allena. Dlaczego jego miałby działać, jeżeli mój podobny zawodzi? Moim zdaniem sedno sprawy leży w dysciplinie. Żaden, nawet najlepszy, system samoorganizacji nie zastąpi konsekwencji i dyscipliny. A tej mi ostatnio nieco chyba brakowało.

Pomimo tych wątpliwości pomknąłem do najbliższej księgarni i nabyłem książkę Allena "Wie ich die Dinge geregelt kriege" - tytuł oryginału "Getting Things Done". Książka ta jest wydana również po polsku po nieudanym tytułem "Sztuka efektywności. Skuteczna realizacja zadań" - ciekawostką jest, że ta polska wersja jest droższa niż niemiecka. Przekartkowałem ją w przód i tył, przestudiowałem spis treści, poczytałem na wyrywki - wedle metody Speed Reading ;-) - i tak w niecałe dwa dni przerobiłem te 330 stron. Książka jest napisana bardzo przejrzyście prostym i zrozumiałym językiem.

Główna ideą samoorganizacji wedle Allena jest stworzenie takiego systemu, który przechowa dobrze wszystkie aktualne i przyszłościowe zadania i dzięki temu uwolni głowę od nich. Pewni, że nasz system samoorganizacji magazynuje wszystkie terminy i zadania, zajmiemy się spokojnie rzeczami dużo ważniejszymi. Ważne jest tutaj, aby nasz system samoorganizacji magazynował absolutnie wszystkie - bardzo ważne i te błahe, zawodowe ale również prywatne - terminy i zadania. Tylko świadomość, że w systemie są zebrane wszystkie zadania naprawdę wyzwala nas od nieustannego myślenia co mamy do zrobienia.

Chociaż, jak już wspomniałem mój dotychczasowy system był nieco podobny, to nie magazynowałem w nim zadań prywatnych - te pilnowała B. przecież całkiem dobrze ;-) - i mało ważnych.

Inny ważny aspekt systemu Allena to sposób zarządzania zadaniani. Allen kładzie nacisk na rozdział kilku różnych funkcji w trakcie magazynowania i przerabiania zadań. Wyróżnia on 5 różnych etapów zarządzania zadaniami: zebranie, przerobienie lub kwalifikacja, organizacja, przegląd i wykonanie.

Zebranie to rodzaj skrzynki na listy, gdzie wrzucamy cały czas nowe zadania. Chodzi tu tylko o całkowite i bardzo szybkie zebranie wszystkich nowych zadań. Tak więc wrzucamy tam pocztę i różne dokumenty, a także szybko skreślone notki.

Przerobienie to szybka decyzja co należy zrobić z daną informacją czy zadaniem. Można ją po prostu wyrzucić, jeżyli jest nieważna, lub zmagazynować jako materiał referencyjny. Ważniejsza jest deczyja, czy trzeba podjąć jakąś akcję, czy kiedyś później zajmiemy się tą sprawą. Jeżeli akcja to pytanie czy można ją delegować czy trzeba wykonać samodzielnie. W tym ostatnim przypadku Allen zaleca natychmiastowe wykonanie tylko wtedy, gdy zajmie ono mniej niż dwie minuty. Jeżeli wykonanie ma trwać dłużej to należy zadanie to odłożyć na stos "Akcja".

Organizacja zajmuje się właściwym przygotowaniem takich stosów czy list. Allen zaleca dla każdej możliwej decyzji, a jest ich w jego systemie 7, osobny stos. Muszą one być tak zorganizowane, aby mieć w każdej chwili pełny przegląd sytuacji.

Przegląd jest bardzo ważny. Tylko regularna analiza zadań w różnych sztosach zapewnia dobre działanie systemu. Tutaj należy sprawdzić terminy i priorytety zadań. Zadania odłożone na potem mogły już w między czasie "dojrzeć" do wykonania.

Allen jest wprawdzie zdecydowanym zwolennikiem papieru jako bazy systemu. Jednak jego konzept list i stosów można w łatwy sposób zrealizować elektronicznie. Rozważyłem kilka możliwych wariantów i ostatecznie wybrałem jednak zadania i kalendarz Outlooka jako bazę mojego systemu. Mój stary system też bazował na Outlooku. Używałem w nim od dawna kategorie. Teraz też je użyłem do oznaczenia stosów i rodzajów zadań. Do tego kilka list z filtrem na wybrane kategorie i system Allena w moim Outlloku funkcjonuje wspaniale.

System Allena jest naprawdę bardzo dobry. jest prosty i nieskomplikowany. Nie jest sztuczny i łatwo go opanować w krótkim czasie. Zapisanie wszystkich możliwych zadań i idei na papierze - w moim przypadku jest on elektroniczny - naprawdę uwalnia. To naprawdę wspaniały stan. Warto spróbować.

W jednym jesteśmy oboje absolutnie zgodni. Bez dużej dyscipliny żaden system nie może dobrze działać. A no zobaczymy jak to z tą moją dyscipliną teraz będzie.

piątek, stycznia 05, 2007

Blog Reader

Ostatnio coraz częściej używam Google Readera do czytania nie tylko blogów. Wypróbowałem kilka różnych readerów (Netvibes, Bloglines, Newsgator, My.Yahoo ), jednak ten Google jest moim zdanien najbardziej praktyczny.

Blog reader to bardzo praktyczne urządzenie. Pomaga organizować życie w sieci (internet). Jest przydatny nie tylko do czytania blogów, ale można go używać do praktycznie każdej strony. Zadanien takiego readera jest informowanie o wszelkich zmianach czy nowych notkach na wybranych stronach internetowaych. Reader bazuje na bardzo prostej, ale jakże efektywnej technologii z dziwną nazwą RSS (Real Simple Syndication), która z kolei używa XML. Te tak zwane RSS feedy, czyli po prostu informacje o nowościach na danej stronie, zmieniają radykalnie sposób pracy w internecie. Zamiast zaglądać regularnie na interesującą stronę, aby zobaczyć co tam nowego, wystarczy ustawić readera na tę stronę i to on będzie sprawdzał, czy jest tam coś nowego.

Google Reader organizuje te Rss feedy jako abonamenty (subscriptions) bardzo przejrzyście, podobnie jak to funkcjonuje w manadżerze plików. Po lewej stronie mamy listwę nawigacyjną ze wszystkimi naszymi abonamentami. Te abonamenty można przyporządkować tematycznie do map. Mapy te można, tak jak w menadżerze plików, zamykać i otwierać. Daje to bardzo dużą przejrzystość nawet przy bardzo dużek ilości zaabonowanych feedów. Przy każdym abonamencie reader pokazuje liczbę jeszcze nie przeczytanych notek.

Po prawej stronie reader pokazuje notki danej subscription. W zależności od ustawienia RSS Feed na stronie źródłowej można tu przeczytać nagłówek lub całą notkę. Jest to bardzo praktyczne, bo nie opuszczając readera można w ten sposób przeczytać wiele różnych blogów. W trakcie czytania tych notek reader markuje automatycznie jako przeczytane.

Google Reader jest bardzo prosty i dobrze przystosowany do swej głównej funkcji. Nie ma w nim praktycznie nic niepotrzebnego. Nawet nie ma w nim krztyny reklamy, jak na razie! ;-) Polecam.

środa, stycznia 03, 2007

Bieganie

Zrobiłem właśnie, jak przystało na początek roku, rachunek osiągnięć 2006. Oj coś ta lista "Sukcesy 2006" dosyć krótka, cholera ;-(.

Przynajmiej jednak w bieganiu osiągnąłem jeden z moich celów i przebiegłem więcej niż 1000 km. Dokładnie 1125 km. To praktycznie oznacza około 100 km na miesiąc i tak mniej więcej regularnie biegałem tego roku. Tylko w zimie troszeczkę mniej. W zeszłym roku nabyłem maszynę do biegania i w trakcie dużych mrozów będę mógł nadal biegać bez ryzyka mocnego przeziębienia. Jak na razie temperatury są jednak ciągle powyżej zera i mogę biegać bez problemu na dworze.

Nie udało mi się wziąć udziału w dwóch zaplanowanych imprezach biegowych, jednej późną wiosną, a potem jesienią Wolfgangseelauf . Na przeszkodzie stanęły różne wyjazdy i przeziębienia, które dokuczają mi praktycznie corocznie w momencie dużych spadków temperatury pod koniec lata.

Plan na 2007 to nadal przynajmiej 1000 km i te same dwie imprezy, których nie zaliczyłem w zeszłym roku.